Nocny maraton filmowy Hobbita - recenzja filmów.

Z góry przepraszam, że poświęcę tu najwięcej czasu ostatniej części tej wspaniałej trylogii, ale wielu już zna wszerz i wzdłuż dwie poprzednie części "Niezwykła podróż" i "Pustkowie Smauga". A więc tak: "tej zimy podróż dobiega końca" jak głoszono około 10 lat temu przy premierze "Powrotu Króla". Byłem wtedy chłopcem i obce mi były wypady na maratony w dużych miastach i trzeba było liczyć jedynie na prywatne inicjatywy "kółek młodzieżowych", albo oglądać pojedynczą premierę. Dziś jestem starszy o dekadę i mogę zobaczyć miasto studenckie, obejrzeć wspólnie ze znajomymi maraton, a po nim pozytywne "jprdl" w przerwach między częściami. Pominę już kwestię organizacyjną sieci kin, które stosują zamordyzm ograniczający spożywanie własnej wałówy na widowni.
W układzie chronologicznym zobaczyliśmy ww. dwie części "Hobbita", a na koniec zaserwowano nam "Bitwę Pięciu Armii", która była nie tylko zakończeniem trylogii, ale także zwieńczeniem piękna uniwersum Śródziemia za które go pokochaliśmy i możliwości realizacyjnych producentów tychże hitów. Jedną z różnic między oglądaniem całej trylogii, a samej premiery jest dostrzegalna przemiana bohaterów. Nawet, jeśli wiemy, że nasza sympatia nie jest sobą, to jesteśmy przerażeni jak szybko postępuje choroba - głównie pragnienie władzy i złota.
Ostatnia część to tzw. "Bitwa Pięciu Armii", która wywodzi się z książkowego tytułu rozdziału. W rzeczywistości ciężko się doliczyć ilości armii, gdyż co chwila pojawia się nowa, albo tworzą się podziały, albo oddziały się przegrupowują. Otóż widzimy w tym zawikłanym konflikcie ludzi z Esgaroth, elfów z Leśnego Królestwa, drużynę Thorina, armię krasnoludów Daina, nietoperze z Gundabadu, orków z Gundabadu, armię orków (orków, wargów i trolli) z Dol Guldur oraz orły z Beornem. W międzyczasie pojawiają się ziemne potwory, ekipa moherowa wybiera swojego przywódcę i odgrzewany kotlet w postaci najemnych goblinów. Bitwa przedstawia dużą wartość dla przyszłych wzorujących się filmów, również ze strony efektów specjalnych, ale dla innych może być po prostu przydługa. Humorystyczne wstawki, zwłaszcza jednostek specjalnych trolli - "jednorazówek" (jak powiedział mój kolega) rozluźnią w oczekiwaniu na rozwinięcie czy rozstrzygnięcie walki. To zdecydowanie film pojedynków. Każdy z ważniejszych bohaterów ma swoją prywatną walkę. Najsłabiej w tej kategorii wypada melodramatyczne pokonanie Smauga, który w stronę Barda rzuca głodne kawałki, jak nic przypominające goblinowe "what do you now wizard?". Oczywiście głos podkładany przez pana Cumberbatcha nadal rządzi, ale krótko (wiedzą ci co czytali książkę). Oczywiście wątków i aktów wątku jest w filmie dużo więcej niż w książce. Producenci popuścili wodze fantazji i zrealizowali w końcu to, czego nie mogli pokazać trzymając się (jako tako) fabuły "Władcy Pierścieni".
Film nie ustrzegł się błędów i może zebrać niższe noty, niż np "Pustkowie Smauga". Otóż poszerzając wątek bitwy producenci gdzieś zapodziali ziemne monstra (może są w reżyserskich dodatkach), miecz Bilba świeci, gdy pasuje to autorom, a pole bitwy orków z Gundabadu za bardzo śmierdzi strategiczną grą komputerową. Poza tym coś, co dolega
współczesnych produkcjom niekręconym chronologicznie (np. Star Wars)- przerost formy nad treścią w stosunku do pierwowzoru - jakby bitwa o Minas Tirith była taka prymitywna.
Smuci mnie, że pierwsze dwie części wyświetlono w kinowej wersji bez dodatków. Myślę, że po roku czy nawet dwóch wersja reżyserska mogła być miłym gestem dystrybutora, a nie biznesu ciułania do ostatka wpływów ze sprzedaży DVD. Nie dali wyciętych scen, trudno. Kici w oko.
Podsumowując, "Bitwa Pięciu Armii" jest produkcją bardzo dobrą. Pomimo przesady wynikającej zapewne z budżetu, oraz stworzenia iluzji zapowiedzi przyszłych wydarzeń możemy się świetnie bawić. "Władca Pierścieni" był opowieścią o mocy przyjaźni, wiary z zwycięstwo pomimo podziałów oraz wątku miłości międzyrasowej. Nie zapomniano o tym także w "Hobbicie". Pomimo zmienionej formy prezentacji tych motywów nie czujemy, że wyłudzono od nas kilka godzin szamania popcornu. Była to bardzo udana noc. Mam nadzieję, że spośród hitów J.R.R. Tolkiena podejmie się jeszcze jedną próbę ekranizacji.

Kamil

Komentarze