Mariusz Koperski – Po własnych śladach. Zakopiańska powieść kryminalna.


W zasadzie nie czytam za bardzo polskich kryminałów, więc nie mam porównania, ale może to dobrze. Potraktowałam ją jako kolejną oddzielną książkę, bez odniesień do innych polskich pisarzy.
Co o książce? Ciekawa, przejmująca, trzymająca w napięciu. Różnorodność postaci dodaje jej smaku a powiązania między nimi przyciągają i skłaniają do myślenia.
Do tego, piękne otoczenie ciągle odwiedzanego Zakopanego, dodaje tej historii charakteru. Otóż nie musimy już wczytywać się w dokonania śledczych z Chicago czy Oslo, by poczuć klimat miejsca, mając swój własny skrawek świata warty pokazania i prezentujący się wcale nie gorzej.

Czas płynie przy niej szybko. Ona sama zdaje się płynąć, obrazy powstałe w głowie podczas czytania zachodzą jeden po drugim, płynnie się zmieniając.
To nie tylko kryminał. Nie same poszlaki i śledztwa. To głównie historie ludzi zranionych i raniących, którzy próbują poradzić sobie z tą rzeczywistością, która ich zastaje.
Próbują przejść przez ból, krzywdę, złość, nienawiść, wstyd.
Razem i osobno.
Sprawa miesza się pomiędzy historie tych ludzi pokazując, jak są ze sobą splecione, czy chcą tego czy nie.

Karpiel próbuje poradzić sobie z bezradnością, słomianym sieroctwem i nie łatwą relacją z ojcem. Próbuje jednocześnie nie zatracić siebie i pielęgnować uczucia które żywi do ukochanej Eli oraz skrzywdzonej ale dzielnej siostry.
Także każda z postaci ma do opowiedzenia swoją historię, swoje emocje tak wyraźne i zazwyczaj zrozumiałe, choć sposób radzenia sobie z nimi jest różny.

Możemy więc nie lubić żony Kruczka za egoistyczną i zimną postawę, może nas odpychać a zarazem przyciągać Derebas i jego związek z rzeczniczką. Może wreszcie działać nam na nerwy Hermann. Mimo to, sięgnijmy po książkę, dajmy się jej porwać mimo tych różnych odczuć, by na końcu nie żałować że zgodziliśmy się na ten krok. Bo może się okazać, że te postacie jeszcze nas zaskoczą.

Czyta się ją dość szybko. Mimo, że na początku mnogość postaci i wątków zdaje się hamować akcję, to warto przez to przebrnąć, by potem z błogością czytać jak się rozwija. To jak jazda na kolejce górskiej, na początku trochę się wlecze, żeby później nabrać prędkości i, jak w przypadku tej książki, również coraz to bardziej podsycać ciekawość i stopniowo ją zaspokajać.
Zakończenie sprawy jest trochę teatralne rodem z książek Agaty Christie, ale myślę, że i tak większości przypadnie do gustu.

A tak na koniec coś o tytule. Dlaczego akurat taki? Co o tym sądzi sam autor, nie mam pojęcia. Jak dla mnie, po prostu, czasem musisz iść po śladach swoich przeżyć, żeby dość tam, gdzie nawet nie marzyłeś być.

Komentarze