Pewnego ciepłego wieczoru, motywowane głodem obcowania z
kulturą, wybrałyśmy się na film pt. „W imię..”. W zasadzie to zostałam
zaciągnięta przez Olkę, ale jak sama twierdzi – dałam się zaciągnąć. Niecały
tydzień później pchane ceną biletu, zasiadłyśmy wygodnie w fotelach kinowych by
obejrzeć „Vincent chce nad morze”. Oba filmy poruszają dwa ciekawe, dość
kontrowersyjne tematy. Pierwszy opowiada historię księdza zaangażowanego w
związek z … młodym chłopakiem. Drugi natomiast ukazuje niełatwą drogę do spełnienia
marzeń, tym trudniejszą, gdyż pokonywaniu jej towarzyszy zmaganie się z chorobą
jaką jest zespół Tourette’a.
„W imię”
„Historia niemożliwej miłości księdza, osadzona w realiach
katolickiej społeczności. Poruszająca opowieść o człowieku uwikłanym w intymny
dramat. Ksiądz Adam obejmuje nową parafię i organizuje ośrodek dla młodzieży
niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą
i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem zmusi kapłana do zmierzenia się
z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny. (…)”
[http://film.wp.pl/id,32751,title,W-imie,film.html?ticaid=111a13].
„Vincent chce nad morze”
„Vincent chce nad morze” to błyskotliwa i niezwykle czuła
komedia drogi, w której trójka młodych bohaterów zmaga się z problemami
psychicznymi, niechęcią społeczeństwa i brakiem miłości. (…).
Dwudziestokilkuletni Vincent cierpi na zespół Tourette'a, objawiający się
nerwowymi tikami, niepohamowanym wykrzykiwaniem wulgaryzmów i zachowaniem
wskazującym, że w jego komórki nerwowe co chwilę – jak sam stwierdza – załatwia
się gromada klaunów. Kiedy umiera jego ukochana matka, trafia do zakładu
psychiatrycznego. Ojciec, polityk walczący o reelekcję, uznaje, że chory syn
przeszkodziłby mu w kampanii wyborczej. W ośrodku chłopak poznaje cierpiącego
na nerwicę natręctw, pedantycznego Alexa i weterankę anoreksji Marie.
Osamotniony Vincent, pozostawiony na uboczu toczącego się życia, postanawia
uciec z zakładu i jechać nad morze, gdzie chciałby rozsypać prochy matki. Chłopak
wspólnie z przyjaciółmi kradnie samochód szefowej ośrodka i wraz z nimi wyrusza
w stronę Morza Śródziemnego. Tak zaczyna się ich wspaniała droga ku wolności.
Są szczęśliwi i w końcu mogą myśleć o tym co dla nich najważniejsze: miłości,
przyjaźni, odpowiedzialności...”
[http://film.wp.pl/id,32884,title,Vincent-chce-nad-morze,film.html].
O.: moim zdaniem film „W imię” trudno jednoznacznie określić
mianem dobrego albo złego. Co do „Vincenta ...” mam bardziej klarowne odczucia;
być może dlatego, że nie traktuje o tak trudnym, czy może niezręcznym – w
odniesieniu do społeczeństwa – temacie. Wydaje mi się, że homoseksualizm
bardziej porusza większą grupę, a temat choroby jest punktem zainteresowania
częściej jednostki i raczej u wszystkich budzi podobne odczucia. Jeżeli ktoś
jest gejem niejednokrotnie zainteresowani są tym wszyscy wokół, i jest to
jednym z głównych tematów ich rozmów, natomiast jeżeli ta sama osoba byłaby
heteroseksualna, ale cierpiąca na nieuleczalną chorobę, musiała by zmagać się z
nią sama – bez cienia zainteresowania ze strony innych. To co łączy oba te
problemy, to stygmatyzacja ze strony społeczeństwa. W obu filmach zwraca się uwagę na historię
bohaterów, na które nie mieli większego wpływu, a z którymi musieli się zmagać.
Nie wiem, czy w pierwszym bohater wygrywa, jednak Vincenta zdecydowanie można
nazwać zwycięzcą.
A.: wg mnie „W imię” jest filmem chyba potrzebnym, gdyż
powinno się mówić o takich sprawach; jedyna rzecz, do której mogę mieć
zastrzeżenia, to sposób pokazania niektórych aspektów tego problemu; jednak to,
co go być może usprawiedliwia, to, że każdy sposób jest dobry, by sprowokować
dyskusje na ten temat. Co do „Vincenta..”, chyba się nie zgodzę z tym, iż
większość osób ma podobne odczucia do tego typu filmów [czy też w odniesieniu
do samego tematu choroby]. Myślę, że jeżeli niektórych ludzi bardziej bawi
widok chorej osoby niż wywołuje współczucie, to film raczej tego nie zmieni, a
i poznanie historii takiego człowieka nie gwarantuje, że zaczną oni patrzeć na
niego z wyrozumiałością. Jeżeli jeszcze odnieść się do tego, co pisała Ola o
odmiennym stosunku ludzi do gejów i osób heteroseksualnych ale chorych, myślę,
że to wynika stąd, iż homoseksualizm jest uważany jako opcja, którą można
wybrać, a choroba jakby zostaje narzucona z góry. Zgadzam się z tym, że obaj
bohaterzy są stygmatyzowani; mam też poczucie, że bohater „W imię” także sam
siebie stygmatyzuje, nazywa rzecz po imieniu, ma świadomość konsekwencji, nawet
odczuwa ból spowodowany tą świadomością. Mimo to, w ostateczności dokonuje
wyboru.
O.: wybór do którego nawiązałaś, chyba nie do końca jest
dobrym wyborem, nie ze społecznego punktu widzenia, ale biorąc pod uwagę
konsekwencje jakie ze sobą niesie, którymi z pewnością nie są szczęście ani
spokój. Bohater uciekając z miejsca w którym prowadził ognisko, tak naprawdę
uciekał od samego siebie i wydaje mi się, że jego decyzja była determinowana
bardziej czynnikami z zewnątrz, niż wynikająca z pogodzenia z samym sobą i
świadomością siebie.
A.: szczerze mówiąc, nie myślałam o tym w ten sposób, ale jak tak teraz myślę, to może
faktycznie, dokonał tego wyboru, ale nie do końca był przekonany; jakby nadal
stojąc na rozdrożu, dopóki nie nakierowała go postawa chłopaka wobec niego.
Choć z drugiej strony, myślę, że zaczął akceptować tą decyzję w sobie, ale
raczej jako coś, co niekoniecznie jest dobre – tak dla niego jak i dla ogółu.
O.: natomiast samo zakończenie, jakoś do mnie nie przemawia.
Być może po prostu go nie rozumiem wcale, albo nie tak, jak należy. Choć z
drugiej strony daje mi trochę do myślenia… W każdym razie, nie żałuję, że
wybrałam się na ten film.
A.: Ja nie żałuję z tego względu, że każde doświadczenie
jest pouczające, choć chyba dopiero po tej recenzji zaczęłam inaczej go
postrzegać. Także mnie końcówka nie porwała.
A.: z kolei „Vincent..” mnie zauroczył. Podobało mi się to,
że był z napisami [jakoś ostatnio nie lubię lektorów w filmach]. Historia sama
w sobie była ciekawa, gra aktorska dobra, zwłaszcza główna rola [zawsze
podziwiam aktorów, grających role osób chorych]; to, co mi bardzo utkwiło w
pamięci i co bardzo dobrze rozumiem, było rozgoryczenie świadomością tego, że
dla ludzi osoba, która jest chora na coś, co ją wyróżnia wyglądem lub
zachowaniem, jest uważana także za chorą psychicznie którą należy unikać lub
też za zawsze nieporadną; w ten sposób rozumiem także chęć pokazania swojej
niezależności i walki o nią. To, co każdy zdrowy człowiek ma, osiągając
dojrzały wiek, jest niedostępne dla osób chorych, które bez względu na metrykę
są traktowane jak dzieci, które nic nie rozumieją i nic nie potrafią.
Film pokazuje jak barwne i ciekawe może być życie także i
tych osób; osób, które na każdym kroku o coś walczą. Może nawet bardziej
ciekawe niż osób zdrowych, które to wszystko mają jakby w „podstawowym wyposażeniu”.
Pokazuje wg mnie także, że odpowiedni ludzie mogą pomóc w wybiciu się na wyżyny
naszych możliwości, o których może nawet się nie podejrzewaliśmy. Wg
socjologii, człowiek jest istotą społeczną, jakkolwiek by wyglądało jego życie.
Z pewnością Vincent poradziłby sobie sam, gdyby wykazał odpowiednio duży upór,
jednak ludzie, których spotkał, na swój sposób dodawali mu sił i sposób na
osiągnięcie celu, dzięki czemu nie wymagało ono tylko wysiłku, ale dawało także
ciekawe doświadczenia i ukazywało lepszą stronę obcowania z ludźmi. Co prawda,
byli to ludzie z własnymi chorobami, co jednak nie wyklucza tego, że mogli
zachowywać się jak inni, nie rozumiejąc tej choroby i nie akceptując jej.
Starali się jednak wzajemnie zrozumieć, i dotrzeć do człowieka, ukrytego za
znamieniem choroby [która nie jest jedynym wyznacznikiem człowieczeństwa].
O.: Nie patrzyłam na ten film w ten sposób, szczerze mówiąc
był dla mnie ładną historią o trudnym życiu, zmaganiu się ze samym sobą i
spełnianiu marzeń. Pokazał mi, że czasem najbliższe Nam osoby nie są w stanie,
albo zwyczajnie nie chcą Nas zrozumieć i łatwiej odnaleźć wspólny język z kimś,
kto wcześniej był dla Nas obcy. Czasem dwie „obce” względem siebie osoby łączy
więcej… Bohater w tym filmie nawet nie walczył z uprzedzeniami, szufladkowaniem
ludzi, nie chciał zmieniać ludzi, po prostu chciał żyć – i chyba to najbardziej
mi się podobało w tym filmie. Film pokazuje także bezwzględność choroby
(nieważne jakiej), która rządzi się swoimi prawami. Mimo trudnej tematyki, nie brakowało
w filmie także i zabawnych scen, które do dziś, kiedy sobie o nich przypomnę
budzą śmiech. Mimo iż na początku „Vincent …” nie porwał mnie tak, jak Alicję,
teraz z perspektywy czasu i po konfrontacji odczuć, jakie we mnie budził
zaczynam widzieć w nim więcej, niż wcześniej.
A.: chyba obie odnalazłyśmy w tych filmach coś nowego, po
poznaniu opinii drugiej strony.
Nasze zdania co do filmów przed recenzją były odmienne, żeby
nie napisać – skrajne.
Na szczęście wymiana myśli i poglądów to taka piękna cecha,
która pozwala nie zamykać się tylko we własnym postrzeganiu tego, o czym
mówimy.
Jak dla mnie temat homoseksualizmu wśród księży jest
ciekawy, jako dla socjologa. Przekaz tego tematu w filmie już niekoniecznie, co
nie znaczy, że nie można go obejrzeć, by skonfrontować własne odczucia z
zarzutami i pochwałami tu przytoczonymi
Natomiast temat choroby jest zazwyczaj ciekawy, budujący [o
ile widz ma odpowiednie podejście do tematu choroby], zazwyczaj to historia
pokonywania własnych słabości. Ale nie myślmy o wszystkich takich filmach tylko
w ten jeden sposób. Ważne, by znaleźć drugie dno i zacząć patrzeć na bohatera,
jako człowieka, który jest w środku jak każdy inny z tą tylko różnicą, że ma
więcej przeszkód do pokonania.
Osobiście polecam oba filmy, choć każdy z innego powodu, „W
imię” by samemu zmierzyć się z bądź co bądź, trudnym tematem i niekoniecznie
łatwym przekazem, a „Vincenta..” by na nowo odkryć piękno życia, patrząc na
niego nie tylko z perspektywy trudności i porażek x]
Zdecydowanie wymiana zdań przy kubku gorącej kawy podziałała
twórczo. Podobnie, jak Alicja polecam oba filmy. Są od siebie zupełnie inne
(poruszają dwa zupełnie różne, ale jednocześnie tak samo trudne tematy i
opowiadają o nich na dwa – zupełnie różne sposoby), choć w obu bohaterzy
zmagają się z samymi sobą. Warto obejrzeć film pt.: „W imię”, pamiętając
jednak, by nie traktować przekazu, jako jakiejś normy. „Vincenta…” polecam ze
względu na sposób przekazu właśnie J
Jednym słowem – zapraszamy do kin ;p
Ola i Alicja
Komentarze
Prześlij komentarz