Moje comfort books, które pomagają mi przetrwać trudny czas. [serie]

 Witajcie, 

ponad tydzień temu obudziliśmy się w świecie, w którym dużo ciężej jest nam żyć. Każdego dnia towarzyszy nam stres i strach związany z sytuacją u naszych wschodnich sąsiadów. Jednak gdzieś między pracą, śledzeniem tego co się dzieje na wschodzie i w miarę możliwości pomocy uchodźcom oraz tym co zostali w Ukrainie warto pomyśleć również o sobie i swoim zdrowiu psychicznym. Zawsze byłam zdania, że, aby móc pomagać należy zadbać najpierw o siebie. Dla mnie taką odskocznią jest literatura, dzięki której chociaż na kilka chwil mogę oderwać się od myśli o tym co dzieje się u naszych wschodnich sąsiadów. Dlatego też chciałabym wspomnieć o książkach, które należą do moich comfort books i pomagają mi jako tako funkcjonować. 


Trylogia Nadzoru, Charlie Fletcher



Autor powieści zabiera nas do alternatywnego dziewiętnastowiecznego Londynu, w którym spotkamy łowców czarownic, przedstawicieli Hordy Mroku oraz ludzi o nadnaturalnych zdolnościach. Wśród tych ostatnich są członkowie Nadzoru - tajnego związku strażników, który niegdyś liczył setki dzielnych dusz. Jednak dziś można ich policzyć na palcach jednej dłoni.

Tymczasem w mieście panoszą się okrutni mordercy i magiczne istoty żerujące pod osłoną nocy. Poza tym wrogowie podchodzą coraz bliżej, a Nadzór jest osłabiony i rozdarty.

Być może pamiętacie jak pisałam, że wszystko zaczęło się pewnej nocy pod drzwiami siedziby Nadzoru, pod którymi pojawił się opryszek z workiem, z dość niecodzienną zawartością. Wydawało się, że pojawiła się szansa na uzupełnienie sił. Jednak wiele wskazuje na to, że pozorne błogosławieństwo jest raczej wymyślną pułapką, która ma doprowadzić Nadzór do ostatecznego oraz całkowitego upadku.

Wciągu kilku tygodni, które zajęło mi przeczytanie tej serii towarzyszyłam członkom Nadzoru w ich walce o poszerzenie szeregów oraz zachowanie równowagi jeżeli chodzi o współistnienie stworzeń dnia i nocy. I tak jak w pierwszej części mamy dość jasno określone co jest dobre, a co złe; to w kolejnych tomach zauważamy, że zarówno dobro, jak i zło niekoniecznie jest takie oczywiste, jakby się wydawało. Jednak "Trylogia Nadzoru" to seria, w której największą uwagę przywiązujemy nie do postaci, ale do wydarzeń (przynajmniej ja tak miałam). A to dlatego, że autor doskonale wie jak rozpisać sceny tak, aby dobrze je się czytało i wzbudzały określone emocje. Natomiast to czego mi brakowało w tej serii to większa ekspozycja jeżeli chodzi o postacie i relacje między nimi oraz świat, w którym została osadzona fabuła. Moim zdaniem autor nie dookreślił wielu rzeczy i zostawił za dużo miejsca wyobraźni czytelnika. 

Niemniej jednak to za co nienawidzę autora to zakończenie, które jest mocno otwarte i nie domyka pewnych wątków, które jednak były dla mnie dość ważne. Te wszystkie pourywane i nie do końca dopracowane wątki są moim zdaniem największą zmorą tej serii i mam nadzieję, że autor napisze jeszcze jakieś książki, które do niej nawiązują. Jednakże wspomniane przeze mnie minusy nie zmieniają faktu, że kocham powyższą trylogię całym sercem, a pod koniec ostatniego tomu polało się trochę łez - bo w końcu to nie tak miało się skończyć!

Mroczne Materie, P. Pullman


Kiedy sięgałam po "Zorzę polarną" nie spodziewałam się tego jak bardzo pokocham tą serię nie tylko za opowieść w niej zawartą, ale również za pełnokrwistych bohaterów, niesamowicie wykreowane światy i przesłanie, które w sobie niesie. Powiem Wam, że dawno nie czytałam czegoś tak wielowątkowego i to w dodatku z postaciami, które często są ciężkie do wyczucia. Pewne rzeczy w fabule i zmiany w bohaterach były wprowadzane lub zarysowane tak subtelnie, że czułam się momentami zdezorientowana, ale również zaciekawiona tym w jakim kierunku to pójdzie. Takie rzeczy są dla mnie wyrazem kunsztu pisarskiego autora, bo myślę, że ciężko stworzyć dobrą, przejrzystą i łatwą w odbiorze historię z przesłaniem, pełną subtelności i wyrazistych postaci oraz wątków.

"Mroczne Materie" to historia o dorastaniu, przyjaźni, miłości, oddaniu, odwadze, poświęceniu, śmierci oraz o tym co tak na prawdę jest w życiu ważne. Autor skierował swój cykl szczególnie do młodych ludzi, którzy często szukają swojej tożsamości, miejsca na ziemi i borykają się z różnymi rozterkami. Dlatego też tym bardziej jestem pod wrażeniem prostoty, a zarazem złożoności fabuły tych książek. Dodatkowo ta seria jest również krytyką Kościoła Katolickiego i to naprawdę niezwykłe, że obcy człowiek z zupełnie innego kraju ma właściwie takie same zastrzeżenia do tej instytucji co ja. Co więcej bardzo podobnie do autora postrzegam to co się dzieje z nami po śmierci.

Książki z tej serii stały się dla mnie jednymi z najważniejszych w moim życiu, bo dzięki nim zobaczyłam, że nie jestem sama ze swoim postrzeganiem życia i podejściem do wielu spraw. Poza tym szczególnie w "Bursztynowej lunecie" miałam wrażenie, że autor mocno mną potrząsną i sprawił, że bardziej doceniam swoje życie i jeszcze bardziej mam ochotę wziąć za nie odpowiedzialność. Pullman motywuje swojego czytelnika do tego, żeby zaczął samodzielnie myśleć i żyć, co nawet w przypadku dorosłych nie jest prostą sprawą. Jednak cała ta historia pokazuje, że każdy z nas musi stoczyć swoją wojnę o niezależność i samodzielność.

To niesamowite ile można wyciągnąć dla siebie z fantastyki dla młodzieży, która w dodatku nie jest cukierkowa, ale mimo wszystko ma słodko - gorzki wydźwięk. Nie umiem, nie docenić kunsztu i nakładu pracy Pullmana przy tej serii i mam nadzieję, że serialowe "Mroczne Materie" sprostają moim oczekiwaniom.

Po skończeniu "Bursztynowej lunety" miałam sporego kaca i ciężko jest mi zacząć czytać kolejną książkę, podczas gdy nie wyszłam jeszcze ze świata poprzedniej.

Saga Księżycowa, Marissa Meyer, 


O książkach z tej serii powstała już nie jedna notka na naszym blogu. Jest to cykl, który pokochało kilka osób z naszej grupy, dzięki czemu możemy o nim rozmawiać bez obawy, że zdradzimy komuś zbyt dużo z fabuły. Powieści należące do tej serii nawiązują do baśni, które dobrze znamy z dzieciństwa. W świecie Sagi Księżycowej spotykamy Kopciuszka, Czerwonego Kapturka, Roszpunkę i królewnę Śnieżkę, które w ostatnim tomie spotykają się by walczyć ze złą królową. 

Jeżeli chodzi o to jak zaczyna się powyższa seria to w "Cinder" autorka zabiera nas do Nowego Pekinu, w którym żyje nastolatka, która pracuje w charakterze mechanika. Na świecie szaleje śmiertelna zaraza, a bezlitośni Księżycowi śledzą wydarzenia na ziemi, czekając na okazję, która pozwoli przejąć im władzę na Ziemi.

Cinder jest uzdolnionym mechanikiem, jednak na jakość jej życia wpływa fakt, że jest cyborgiem. To powoduje, że w swojej społeczności spotyka się z niechęcią i dyskryminacją, ponieważ należy do obywateli drugiej kategorii. Jej przeszłość jest owiana tajemnicą, a macocha Cinder darzy ją dozgonną nienawiścią oraz wini ją za chorobę przyrodniej siostry. Jednak w pewnym momencie jej życie odmienia się za sprawą księcia Kaia, przez co dziewczyna wpada w sam środek międygwiezdnych intryg. W pewnym momencie nasza główna bohaterka musi wybrać między lojalnością wobec swojego władzy i kraju a pragnieniem wolności.

Kiedy czytałam po raz pierwszy tą historię bardzo przypadła mi do gustu. Wtedy potrzebowałam właśnie takiej lekkiej i niewymagającej lektury, przy której nie będę musiała się wysilać. Dlatego też, gdy już zdecydowałam się na powrót po latach to miałam wobec niego ogromne oczekiwania. I faktycznie powyższa powieść okazała się być świetną rozrywką. Jednak tym razem do powyższej książki podeszłam dużo bardziej krytycznie, a co za tym idzie jej treść bardzo mnie zaskoczyła. 

To co mi się podobało to pomysł na nową wersję baśni, świat oraz głównego antagonistę (i bynajmniej nie jest nią macocha Cinder). Jednakże ze zdziwieniem odkryłam, że cała ta historia jest dużo bardziej banalna i przewidywalna niż to pamiętałam. 

Jeżeli chodzi o cały cykl to jest to lekka i bardzo ciepła seria, która wciąga i trzyma w napięciu, mimo tego, że mniej więcej wiemy czego możemy się spodziewać po konkretnych bohaterach. Aktualnie kończę czytać "Winter", więc taka podsumowująca serię notka jeszcze powstanie. Niebawem pojawi się również post o "Cress".  A póki co odsyłam Was do postów, w których jest więcej nie tylko o całej serii, ale również o dwóch pierwszych tomach z serii: 
Z powyższych notek dowiecie się m. in. co mnie irytowało w pierwszym tomie Sagi Księżycowej. 

 
Tymczasem ostatnią serią, o której chcę dziś wspomnieć jest Materia Prima Adama Przechrzty. 

Adept, Adam Przechrzta,

O książkach z serii "Materia Prima" wspominałam Wam już, chociażby przy okazji recenzji "Adepta" i "Namiestnika". Dziś jednak chciałabym podsumować swoje wrażenia po przeczytaniu całej trylogii. 


Jednak zacznijmy od początku, żebyśmy mieli jakiś punkt odniesienia.

O czym jest seria "Materia Prima"?

Olaf Rudnicki jest alchemikiem i aptekarzem z własną apteką. Do enklaw, które stosunkowo niedawno pojawiły się na świecie wybiera się po substancję zwaną materia prima będącą cennym składnikiem leków, które sporządza mężczyzna. Pewnego dnia w enklawie spotyka rosyjskich żołnierzy, dzięki którym przeżył swój wypad w to tajemnicze, złowieszcze i niebezpieczne miejsce. Od tego momentu życie Rudnickiego oraz żołnierzy mają coraz więcej wspólnych mianowników.

Akcja w pierwszym tomie serii rozpoczyna się na terenach Polskich pod okupacją, na początku XX wieku tuż przed I Wojną Światową. Zatem nasz kraj jest pod zaborami, a zbliżająca się wojna sprawia, że w społeczeństwie panują nerwowe nastroje. Dodatkowo warszawska enklawa stanowi coraz większe niebezpieczeństwo dla ludności. Sytuację podsyca jeszcze fakt, że pewnym momencie w tajemniczych okolicznościach ginie nastolatka z dobrego domu.

Co właściwie mnie zauroczyło w tym cyklu?

Już w momencie, w którym po raz pierwszy czytałam "Adepta" wiedziałam, że to będzie jedna z najlepszych serii, które do tej pory przeczytałam. Wielowątkowość, świetnie zbudowane postacie i tło powieści oraz lekkie pióro autora sprawiły, że każdą kolejną książkę Przechrzty czytałam szybko i z zapartym tchem. Dodatkowo to jak autor wymyślił świat w "Materia Prima" jest czymś niesamowitym, co nie daje nam o sobie zapomnieć jeszcze długo po lekturze. Z jednej strony mamy Przeklętych z enklawy, którzy mocno komplikują życie ludziom; a z drugiej obserwujemy rosnące niepokoje związane z sytuacją polityczną nie tylko w kraju, ale też na świecie. Zatem dla naszych bohaterów to czas zadawania sobie trudnych pytań i podejmowanie niełatwych decyzji oraz ryzykownych działań. Dodatkowo w powyższej serii znajduje się wiele wątków obyczajowych i społecznych, z lekką domieszką romansu. I powiem Wam, że gdyby ktoś zachwalał mi tak rozbudowaną serię polskiego pisarza podchodziłabym do niej z dystansem. Jednak okazuje się, że w tym wypadku Przechrzta sprawnie łączy te wszystkie wątki w bardzo ciekawą całość.

Odnoszę wrażenie, że zbudowanie alternatywnego świata osadzonego na terenie ziem polskich w pierwszej połowie XX wieku jest tylko pretekstem do opowiedzenia o tym jak wtedy żyli ludzie. To właśnie to czego się obawiali, czym się kierowali i co musieli brać pod uwagę niemalże na każdym kroku jest moim zdaniem zarysowane najlepiej. Natomiast odnoszę wrażenie, że enklawa, magia i Przeklęci czasem są tylko tłem dla tego co tak na prawdę ważne w tej serii.

"Materia Prima" jako całość to historia o przyjaźni, lojalności, oddaniu, poświęceniu, podejmowaniu trudnych decyzji i miłości. To również opowieść o tym czym jest honor oraz ukazanie patriotyzmu jako czegoś, co nie zawsze jest łatwe i takie oczywiste. Dodatkowo wszystko napisane jest tak, że każdą kolejną powieść z tego cyklu czytałam na coraz większym wdechu i z coraz większym zaciekawieniem. Poza tym o dziwo bardzo kibicowałam poszczególnym postaciom i mocno się z nimi związałam - co mimo wszystko nie zdarza mi się zbyt często. Niebawem mam zamiar sięgnąć po pierwszy tom z serii serii "Materia Secunda", który jest  kontynuacją "Materia Prima" i już nie mogę się doczekać poznania dalszych losów poszczególnych bohaterów. W końcu finał trylogii wprawdzie wiele wyjaśnia, ale też pozostawia wiele pytań i otwartych wątków. Na przykład o to czy Łucja przypadkiem nie narozrabia i jak będą się rozwijać jej relacje z jednym z głównych bohaterów. Mam nadzieję, że w "Materia Secunda" dostanę kilka odpowiedzi, ale pewnie wcześniej sięgnę po inne książki Adama Przechrzty - chociażby dla urozmaicenia. 

~*~

Wszystkie książki, o których wspomniałam wyżej są osadzone w alternatywnych światach, a historie, które snują ich autorzy wciągnęły mnie bez reszty. Dzięki takim książkom jak te zaczęłam budować sobie listę książek, do których wracam kiedy jest mi źle lub potrzebuję oderwać się od myśli o tym co dzieje się wokół mnie. Zatem jeżeli potrzebujecie lekkich powieści, które oderwą Was od rzeczywistości to zachęcam Was, żebyście dali szansę książkom, o których wyżej wspomniałam. 

Pozdrawiam 
Natalia

Komentarze

Prześlij komentarz